13 sierpnia w DKK w Łagowie omawiana była książka „Ogród nad brzegiem morza” Merte Rodoreda, 8 października „Tasmania” Paolo Giordano. Zarówno sierpniowe, jeszcze wakacyjne spotkanie, jak i już jesienne październikowe – zaowocowały recenzjami książek napisanymi przez jedną z klubowiczek
„Tasmania”
Jeżeli za pisanie powieści bierze się wybitnie uzdolniony fizyk z dyplomem doktora, to spod pióra takiej osoby, przyzwyczajonej do wygłaszania mądrości, nie możemy się spodziewać lektury lekkiej, łatwej i przyjemnej. Tematy po które autor mógł najłatwiej sięgnąć to albo fizyka, na której się świetnie znał, albo znane sobie środowisko naukowe. Wybrał tę drugą opcję i to zrobił tak udanie, że czytelnika wątpliwości czy na pewno cała powieść jest o wymyślonej postaci, czy też autor, Paolo Giordano pisze o sobie. Jeśli pisarzem jest fizyk, który w pewnym momencie postanowił rzucić pracę naukową i zacząć pisać, to sugestia wydaje się jednoznaczna i nadaje powieści dużą dozę autentyczności.
Sposób narracji jest również nietypowy. To jak powieść człowieka, który spotkał się przy kieliszku z dawno niewidzianym przyjacielem i na pytanie „Co u Ciebie” chce się koniecznie wygadać, więc zaczyna snuć opowieści o kilku ostatnich latach swojego życia.
Dzieli się przemyśleniami na tematy zawodowe, rodzinne i ogólnoświatowe, rozprawia o ekologii, polityce czy problemach społecznych. I jak w każdej swobodnej rozmowie przeskakuje z tematu na temat, dlatego trudno w powieści doszukać się chronologii, czy konsekwencji tematycznej. Jeżeli dodamy do tego czasami trudne słownictwo to nie czyni lektury łatwą w odbiorze. Bohater powieści jest człowiekiem wybitnie inteligentnym i nie potrafi uniknąć ciągłych analiz codzienności.
Niestety, nie dochodzi do optymistycznych wniosków i dzieli się z nimi z czytelnikami. Wprowadza ich w nieznane dla zwykłych zjadaczy chleba w środowisko naukowców. Ten świat ludzi sukcesu jest pełen pułapek. To codzienna walka o każde euro na badania, o granty, statystykę publikacji, o uznanie i nagrody i oczywiście wyniki, z których rozlicza ich świat.
W środowisku tym sukcesów jest niewiele. Jest smutne i pełne porażek. Nie tylko zawodowych, ale także osobistych. Dlatego w pewnym momencie w tym chaosie problemów pojawia się tytułowa Tasmania. Ale niech nikt, kto sięga po książkę nie liczy na jakąś egzotykę z drugiej strony globu. To specjalne miejsce, które według pomysłu bohatera ma jakoś naprawić jego niezbyt udane życie.
„Ogród nad brzegiem morza”
Literatura iberyjska raczej nie cieszy się u polskiego czytelnika zbyt dużym entuzjazmem. Niestety, ale takie pozycje jak „Ogród nad brzegiem morza” pozwalają zrozumieć przyczyny takiej sytuacji. Dla światowej sławy recenzentów literatury to na pewno dzieło, ale zdecydowana większość czytelników to nie wyrafinowani koneserzy literatury, ale przeciętniacy szukający w czytaniu przyjemnie spędzonego czasu.
Tego niestety nie znajdzie w książce. Trudno się zdecydować czy to opisana historia jest taka nie ciekawa, czy hiszpańska burżuazja jest totalnie nudna, czy narrator beznadziejny, czy autorka bez ikry, czy też wszystkie te rzeczy na raz.
To po prostu wydane w książkowej formie sprawozdanie z kilkuletniego pobytu w domu młodego, bogatego małżeństwa, ich znajomych, sąsiadów i służby.
Obserwatorem i jednocześnie narratorem w powieści jest, pracujący w tej posiadłości ogrodnik. Umiejętnością znudzenia czytelnika może wygrać ze wzmianką w gminnej gazecie z otwarcia przystanku autobusowego we wsi. Z kartek książki zieje nudą. Nudni są ludzie, nudne dialogi, nudne pseudo anegdoty, nawet nudne dramaty. Emocji w niej tyle co w protokole z posiedzenia. Mogłoby się wydawać, że ogrodnik-gawędziarz ma po prostu problemy emocjonalne, gdyby nie jego smutek we wspomnieniach o zmarłej żonie i pojawiający się sporadycznie żal powodu zniszczonych przez imprezowiczów kwiatowych rabatek.
On po prostu ma taki nietowarzyski sposób bycia i interesującym bajarzem raczej ma małe szanse zostać. Tytułowy bohater powieści, czyli ogród, praktycznie nie istnieje.
Jakieś drobne w wzmianki w książce nie usprawiedliwiają przyznania mu miejsca na pierwszej stronie. Gdyby nie tytuł to czytelnik nawet by się nie domyślił, że miejsce pracy ogrodnika ma jakiekolwiek znaczenie, bo ogólnie ogród nie ma absolutnie żadnego wpływu na fabułę. Wiemy, że jest tam lipowa aleja jako miejsce spotkań i przechadzek i że rosną kwiaty.
Ostatnie zdanie w książce jest znamienne. Wzbudza największe emocje, bo ulgę umęczonego czytelnika, więc jeśli potencjalny amator słowa pisanego nie aspiruje do miana wybitnego krytyka literackiego to niech sobie odpuści to dzieło i sięgnie po coś sympatyczniejszego do czytania.
